Czy zastanawiałeś się kiedyś, w kim się zakochujesz? Kiedy się zakochujesz? Czy zastanawiałeś się nad takim mechanicystycznym modelem przyrody, z którego wynika właśnie możliwość darzenia uczuciem niespokrewnionej osoby płci przeciwnej?

Przede wszystkim są dwa rodzaje uczuć. To, które jest konsekwencją więzi genetycznej – to miłość rodzica do dziecka czy miłość rodzeństwa. Ten instynkt z łatwością można wytłumaczyć premiowaniem przez dobór naturalny takich właśnie zachowań. Ale tutaj nie o tym będzie mowa, tylko o miłości kobiety do mężczyzny i mężczyzny do kobiety. Jest ona – z punktu widzenia doboru naturalnego – wydawałoby się niepotrzebna. Mężczyzna powinien spłodzić dzieci, utrzymać je oraz kobietę, a kobieta je urodzić i wychować. Nawet jeżeli mieliby tworzyć przy tym ognisko domowe, to czy jest do tego w ogóle wymagane uczucie zwane miłością? A jeżeli jest – to jak i kiedy się kształtuje?

Odpowiedzi na powyższe pytania udzielił Zygmunt Freud. W „Psychologii Grupy i analizie Ego”, postawił hipotezę, że stan ten ma związek ze stanem hipnozy. To stwierdzenie postaram się udowodnić, wskazując najpierw na analogię z bardzo podobnymi procesami, jakimi są przyjemność z odsłuchiwania muzyki czy popadanie w nałóg – na przykładzie nałogu nikotynowego. Następnie wskażę dodatkowe okoliczności, w postaci: tego, w kim się zakochujemy. Najważniejsze - kiedy się odkochujemy. Wskażę na dynamikę zapadania w ten stan, w szczególności wskazując na jego szczególny przebieg zwany „zauroczeniem”. Wszystko to potwierdzi słuszność postawionej hipotezy.

Przypomnijmy: „Prawa przyrody są dokładnie takie, jakie wierzymy, że są.”

Muzyka

Wyobraź sobie osobę, która ceni sobie artystkę, jaką jest Madonna, i jednocześnie zapoznaje się właśnie z teledyskiem do jej utworu „Live to Tell”

Patrzy na scenę, w której Christopher Walken przekazuje pistolet synowi odgrywanemu przez Sean'a Penn’a . Wpatrując się w teledysk widzi, jak ten ostatni z pogardą spogląda na wyraźnie mającego coś za uszami ojca. W innych scenach teledysku bohater spontanicznie cieszy się z czasu spędzonego z ukochaną. Widz wyobraża sobie siebie jako Sean’a Penn’a – uwikłanego w namiętności sprawiedliwego pośród niesprawiedliwych. Tak za pierwszym razem. Za drugim: to samo. Za trzecim: również. Pojawia się w naszym mózgu informacja, że ilekroć towarzyszy nam ta muzyka, jest nam przyjemnie.

Nie jest to niczym innym jak sugestią, że utwór ten sprawia nam przyjemność. Sugestia tym silniejszą, im więcej razy już to tj. utwór przeżyliśmy. Dokładnie tak, jak hipnotyzer, który już kilkadziesiąt razy podczas seansu przekonywał nas, że jesteśmy zrelaksowani i podatni na to, co nam teraz powie.

Sam pewnie nie przypisujesz tej satysfakcji właśnie tej piosence, ale gdybyś spróbował odnaleźć to, co czułeś, kiedy wsłuchiwałeś się w utwory, które Ty odtwarzasz, to odkryjesz coś, co sprawiało Ci przyjemność. I było tym, co teraz utożsamiasz z samą linią melodyczną.

Uzależnienia

Weźmy przykład osoby uzależnionej od nikotyny. Wtedy, kiedy zaczynała palić papierosy, nie robiła tego w odosobnieniu, ale wśród znajomych – kiedy buntowała się przeciwko purytańskim zasadom narzuconym przez społeczeństwo. Miała odwagę się zbuntować. Wyobraź sobie siebie postrzeganego jako „młody gniewny” i zastanów się, czy jest Ci przyjemnie. Jest. Tak samo było przyjemnie tej osobie.

Potem jeszcze kolejny raz, i jeszcze kolejny. Schowani gdzieś za rogiem szkoły, ukrywający się przed tymi, wobec których się buntują. Jak mitologiczny Ikar, który budując skrzydła, chciał się wznieść ponad szary tłum mieszkańców Krety. Tak się czują.

W głowie zostaje informacja o przyporządkowaniu palenia papierosów do tego stanu satysfakcji. Wierzą, że to sam fakt realizowania jakiegoś rytuału jest źródłem tej satysfakcji. Tym bardziej wierzą, im więcej razy się o tym przekonali. Nie ma znaczenia, czy to papieros, alkohol czy narkotyk. Dla tych ostatnich jedyną różnicą jest to, że sama substancja wzmaga przyjemność odczuwaną z niezależnych od niej bodźców. Kiedy już osoba uzależniona od alkoholu czy narkotyków zażywa je w samotności – tych bodźców już nie ma. Wtedy zostaje tylko wiara. Ona i przyjemność, która ją implikuje, stanowi wtedy bodziec potęgowany przez substancję.

Miłość

Po pierwsze: kiedy pojawia się miłość? Pierwsze zakochania pojawiają się w okresie rozpoczynania dojrzewania płciowego. W kim się zakochujemy? W osobie, która według aktualnych naszych kryteriów będzie właściwym kandydatem do założenia rodziny. Nie ma znaczenia, czy świadczą o tym cechy zewnętrzne i jak się nam one kojarzą, czy będą to cechy charakteru, które uznajemy za właściwe. Wyobrażamy sobie wtedy taką osobę jako – z naszego punktu widzenia – odpowiednią.

Ponieważ w okresie wzmożonego libido dobór partnera jest dla nas szczególnie istotny, tym więcej zaprzątamy sobie myśli taką rekrutacją osoby jako właściwej z naszego punktu widzenia.

Im więcej z kimś się spotykamy, tym częściej tę osobę poddajemy takiej kwalifikacji i jeśli spełnia ona wyznaczone kryteria, tym częściej wbijamy to sobie do głowy. Sugerujemy SOBIE wtedy, że NASZ stosunek do tej osoby jest szczególny. Im bardziej intensywnie – tym intensywniejszy efekt.

Nie zakochamy się w gwieździe muzyki czy filmu, bo nie rozpatrujemy jej według tych kryteriów. Nie pozwala nam na to świadomość wykluczająca szansę na zdobycie tej osoby. W celebrytach zakochują się wyłącznie najbardziej zuchwali nie-celebryci. Gdybyśmy uwierzyli w to, że osoba, która szczególnie nam się podoba, również tak samo myśli o nas, to – zgodnie z jedynym prawem przyrody – tak właśnie by się stało. Ale w to nie wierzymy, bo zdajemy sobie sprawę, że nie do końca na to swoim postępowaniem zasługujemy.

W miłości jednak chodzi o coś zdecydowanie mniejszego niż o wzajemność – o poczucie, że to MY SAMI darzymy daną osobę szczególnym względem. To ten aspekt jest przedmiotem coraz bardziej wzmaganej wiary, a nie to, że wraz z wybraną osobą stworzymy kiedyś nierozerwalny związek. To wymagałoby również zaangażowania ze strony tej osoby.

Miłość, podobnie jak – dla przykładu – mniej intensywne, ale polegające na tym samym mechanizmie upodobania do określonej muzyki czy stanu, jakim jest nałóg, jest efektem tylko i wyłącznie autosugestii. Dla niektórych może to brzmieć jak zła wiadomość – że w zasadzie obdarto w ten sposób miłość z wszelkiej wyniosłości. Ale co wyniosłego jest w okoliczności, w której grzeczna nastolatka zakochuje się w szkolnym łobuzie?

Więcej – ta wyniosłość jest śmieszna. Czasami mówi się, że ktoś źle wybrał partnera życiowego, bo „poszedł za głosem serca”. Nie oznacza to nic innego, jak to, że wstępne jego kwalifikowanie danej osoby jako potencjalnego partnera życiowego oparte były na złych przesłankach. Nie ma nic bardziej romantycznego w tym, że kobieta dokonuje tego wyboru na podstawie porównania rysów twarzy do aktora odgrywającego ulubioną postać w jej ulubionej telenoweli – niż kobieta, która dokonuje tego wyboru na podstawie grubości portfela mężczyzny.

Żadna z tych miłości nie jest gorsza od drugiej. Sugerowanie sobie tego szczególnego stanu zawierzenia w tę osobę ma w obu przypadkach taki sam przebieg.


Za takim, a nie innym ujęciem miłości przemawiają:

Niektórzy upatrują w uczuciu, jakim jest miłość, jakiejś cechy cudowności. Tej cudowności jest dokładnie tyle, co w powstawaniu nałogów czy tików nerwowych. Ticki też mają takie samo podłoże powstawania. Ich ofiara wmawia sobie, że przez ich realizację spełni określony popęd – i tak odtąd jak papieros stają się zaspokojeniem.
W przypadku miłości popęd ten przybiera postać dążenia do wybrania partnera życiowego. Ciągłe wizualizowanie sobie danej osoby jako spełniającej kryteria w tym zakresie powoduje wiarę, że to właśnie ta osoba jest dla nas szczególna.
Znalezienie się w takim stanie nie wyładowuje żadnego popędu, ale mechanizm powstania tego stanu jest taki sam jak przy tikach nerwowych czy uzależnieniu od narkotyku. Jeśli ktoś pragnie uduchowienia, to lepiej, żeby – już w zawartym związku – właściwie zarządzał mechanizmem dawania i brania. Tam odkryje siły, o których istnieniu nie zdawał sobie sprawy.